Wstała z pomostu, gdy poczuła pierwsze krople deszczu na swej twarzy. Wiatr targał jej włosy niemiłosiernie. Wsiadła na rower z zamiarem powrotu do domu. Nagle usłyszała grzmot, który wręcz wstrząsnął jej ciałem, krzyżując plany. Piorun uderzył gdzie blisko. Zaczęła pedałować co tchu, bo zaczynało padać coraz mocniej. Nie było mowy, żeby zdążyła do domu, nim rozpęta się piekło. Szczerze nienawidziła burzy. Nie znała zbyt dobrze tego miasteczka, a w strugach deszczu płynących ze stalowoszarych chmur nie mogła znaleć drogi. Zobaczyła jeden samotny budynek. Zatrzymała się przy nim. BIBLIOTEKA! Otworzyła powoli drzwi, starając się nie narobić zbyt dużo hałasu, lecz, jak to ze starymi drzwiami bywa, zaskrzypiały jękliwie. Pani bibliotekarka widząc nastolatkę, z której ubrań można dosłownie zrobić wodopój dla okolicznych zwierząt, prawie dostała ataku epilepsji. Tak mokra i zabłocona istota w tej suchej i schludnej bibliotece! Dziewczyna udając, że nie widzi wciekłego wzroku kobiety spokojnie usiadła na krzele i rozejrzała się. Jej uwagę przykuła jedna książka XIX wieczny, zniszczony egzemplarz jakiej powieci rycerskiej. Przerzucając kolejne stronice scalała się z bohaterami, przeżywając wraz z nimi ich przygody, czując ból z powodu mierci przyjaciela, szczęcie z wygranej bitwy. Ze zdziwieniem zamknęła książkę i głęboko odetchnęła. Nie mogła w to uwierzyć. Przeczytała całą czterystu stronicową powieć w jeden dzień, do tego będąc mokrą. Obróciła głowę i zauważyła przyglądającą się jej bibliotekarkę. Ta powoli, nienachalnie podeszła i przysiadła naprzeciw dziewczyny, nie odzywając się. Po dłuższej chwili milczenia umiechnęła się i przemówiła następująco:
Dawno, dawno temu w okolicach rzeki Warty zamieszkało młode małżeństwo ze swoim siedmioletnim synkiem Piotrusiem. Była to biedna rodzina, która kochała zwierzęta. Rodzinka ta mieszkała na terenie dzi znanym jako Czerwonak. Ponieważ rodzice Piotrusia zawsze ciężko pracowali, aby zarobić na chleb, chłopiec sam chodził na spacery nad Wartą ze swoim małym pieskiem Bruno. Pewnego dnia, gdy Piotru wybrał się nad rzekę ze swoim pieskiem, zauważył pewnego ptaka leżącego nad brzegiem Warty. Ostrożnie podszedł do niego i zauważył, ze ptak ten ma złamaną nogę. Piotru bardzo dobrze znał się na ptakach, lecz jeszcze nigdy nie widział takiego gatunku. Ptak ten był różowy i miał bardzo długie nogi. Piotru pobiegł szybko do domu i opowiedział rodzicom, co widział. Rodzice postanowili ić i zobaczyć to stworzenie. Gdy dotarli nad rzekę ojciec chłopca powiedział, że ten ptak to czerwonak. Rodzina zabrała ptaka do domu i zaopiekowali się nim. Po paru tygodniach, gdy Piotrek znów wybrał się nad Wartę zauważył kilkanacie takich samych ptaków, jak ten, którego zabrał do domu. Już teraz wiedział, że te niesamowite, piękne stworzenia to czerwonaki. Gdy ten czerwonak wyzdrowiał pod opieką rodziny, Piotru wypucił go do innych czerwonaków. Od tej pory przez parę miesięcy stworzenia te gociły nad nasza Wartą. Piotru bardzo często chodził nad rzekę i obserwował zachowanie ptaków. Po pewnym czasie chłopiec zauważył, że czerwonaki przynoszą jemu i jego rodzinie szczęcie. Piotrowi urodziła się siostrzyczka Martynka, więc mama musiała zrezygnować z pracy, ale za to ojciec znalazł inną pracę, w której zarabiał wystarczająco dużo, aby utrzymać rodzinę. Od tego czasu teren w okolicach rzeki Warty nazwano Czerwonak na czeć ptaków czerwonaków, a Piotru wiódł ze swoją rodziną szczęliwe życie.
Na początku XVw. w okolicach grodu Poznań znajdowała się niewielka osada.
Mieszkało w niej ok. stu osób. Wiedli miłe, spokojne życie, lecz wkrótce spotkało ich wielkie nieszczęcie. Na osadę spadła niespodziewana, okrutna plaga. Nadciągnęła wielka chmara owadów. Wszyscy w popłochu uciekli do swoich domów. Ale owady wciskały się przez każdą szparkę. Ich ukąszenie zabijało. Nadlatywały zawsze o wicie. Po tygodniu w wiosce pozostało już tylko dziesięć osób przy życiu. Niespodziewanie do osady trafił wędrowiec z dalekich krajów. Był przerażony, gdy ujrzał stos trupów. Porozmawiał z tymi, którzy przeżyli i postanowił im pomóc. Przygotował sprtyną pułapkę. Rozciągnął nad wioską olbrzymią i bardzo gęstą sieć o niewidocznych oczkach. W nocy wszyscy czuwali. Nad ranem znów nadleciały. Tym razem wpadły w sieć. Uciekając, odbiły się o skałę i padły martwe.
Od nazwy owadów Czerwców Polskich osadę nazwano Czerwonak.
Dawno, dawno temu w głębinach oceanu istniało 5 bogów: Termer, Theodor, Dguluz, Majordus oraz Szlachten. Ich skarbem było nasiono o niezwykłym kształcie i mocy, które mogło istnieć w rodowisku wodnym natomiast po połączeniu z ziemią stawało się potężne i magiczne. Wszyscy bogowie wiedzieli, że może z niego wyrosnąć ogromna iloć żywych drzew. Pewnie do dzisiejszego dnia nasiono by było na swoim miejscu, gdyby nie bóg imieniem Majordus, który chciał stworzyć potężną armię, aby zawładnąć wiatem i podporządkować sobie wszystkich bogów. Jego zamiary jednak przejrzał Szlachten, który ostrzegał innych bogów, lecz mu nie wierzyli. Postanowił więc wykrać nasiono i ukryć je w bezpiecznym miejscu. Lecz Majordus szybko zorientował się, co się dzieje i postanowił zorganizować pocig za złodziejem. Szlachten wiedział, że wróg nie da za wygraną i będzie bardzo chciał go zgładzić. Uciekał bez przystanku całe dnie i noce, aż po pół roku ucieczki postanowił odpocząć. Wiedział też, że nasiono nie może być tak długo bez wody i ziemi. Zatrzymał się w pewnym miejscu niedaleko dzisiejszej Murowanej Goliny. Nie mógł pozostać tam przez dłuższy czas, więc zakopał nasiono w ziemi i postanowił uciekać dalej. Po kilku dniach z nasiona wyrosło tysiące wyjątkowych drzew o bardzo przejrzystym kolorze czerwieni, które mogły mówić, chodzić i myleć. Były też tam dwa szczególne dęby, które były przywódcami.
Majordus dowiedziawszy się o zasadzeniu nasion i wyronięciu tysiąca drzew, postanowił odnaleć to miejsce. Szlachten wiedział, że musi wrócić na to miejsce i stawić czoła niegdy swojemu przyjacielowi. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył ogromną iloć drzew, które piewały, tańczyły, rozmawiały, po prostu żyły. Szybko postanowił odnaleć i ostrzec przywódcę. One jednak nie wystraszyły się, wręcz przeciwnie, były zaciekawione władaniem wiata. Szlachten wiedząc, że zbliża się Majordus postanowił znaleć wyjcie z sytuacji. Niestety, wiedział, że tylko jego własna mierć może uratować wiat. Wdrapał się na najwyższe drzewo na tym miejscu i skoczył z niego w dół. Nagle powstał wielki huk, wszystkie drzewa zamarły, dęby zdębiały, a nad tym wszystkim unosił się czerwony pył, który zniszczył nadbiegającego co sił Majordusa. Dlatego ten zbiór drzew, nad którym unosiła się czerwona łuna nazwano Czerwonakiem. Znajdują się tam też dwa duże dęby, na które gdy spojrzymy, widzimy wyraz zdębienia.
Działo się to w czasach, kiedy ziemie Polan byly poronięte gęstą puszczą, a władzę sprawował książę Mieszko.
Gocińcem prowadzącym do Gniezna zmierzał Bartosz, zakonnik benedyktyński. Niewielu wiedziało, jak ważną misję miał do wypełnienia. Z polecenia Ojca więtego, niósł dla pary książęcej niezwykły podarek, kroplę krwi z Grobu Pańskiego.
Słońce, które towarzyszyło mu przez cała drogę, chyliło się ku zachodowi. Młody mnich coraz bardziej odczuwał trudy podróży. Bartosz postanowił dać chwilę wytchnienia zmęczonemu ciału i spoczął pod rozłożystym dębem. Delikatny wiatr, niczym dotyk anioła przyniósł ukojenie.
Noc okryła wiat. Prastara puszcza wzywała.
- Bartoszu! Bartoszu! Zbud się!
Tajemnicze dwięki zaprowadziły młodego zakonnika w głąb lasu. Blask ogniska owietlił polanę. Bartosz wkroczył w krąg wiatła. Wokół unosiły się lene nimfy. Mnich poczuł wielką radoć, całkowicie zatracił granicę między jawą a snem. - Zostań z nami, a żyć będziesz po wsze czasy.
Takiej pokusie nawet najgorliwszy zakonnik nie mógł się oprzeć.
Promienie wschodzącego słońca otuliły martwa twarz Bartosza. Nikt nie wiedział kim był zakonnik i jakie siły odebrały mu życie. Najcenniejszy skarb, jaki pozostawił, wzbudzał podziw i lęk. Była to kropla krwi, z której wyrosła czerwona róża. Kwiat posiadał niezwykłe właciwoci. Przynosił ukojenie cierpiącym, miłoć i nadzieję.
Wyjątkowa moc czerwonej róży sprowadziła szczęcie i dobrobyt na całą okolicę. Książę Mieszko zachwycony bogactwem tej krainy nadał jej nazwę Czerwonak dla upamiętnienia tych niezwykłych wydarzeń.
21.10.1991 r.
Czerwonak - ogród romantyczny
(proza poetycka)
Krajobraz trójkątnej gminy wraz z osiedlem podmiejskim, siedzibą wójta, zaiste pozwala na sentymentalną czułoć. Jak w odległych czasach - pobudzą do kultu natury - ów rozległy widok na łąki, pola, lasy, posiadający w swoich ramionach - wzgórza, dolinki, strumienie, odblaski Warty, bogactwo rolin, fantazyjnych dębów i sosen. Zagrody wiejskie, dworek myliwski, fabryki, nowoczesny kociół, zakład ogrodniczy - oto elementy romantycznego ogrodu. Nazwy ulic to potwierdzają - Lena, Zalesie, Zagórze, wierkowa, ródlana, Żurawia i stwarzają wrażenie, jakbymy spacerowali po arkadyjskich zakątkach, po legendarnych ogrodach z przeróżnymi przymiotnikami, nazwami miast i obcych krajów. Nie raz włóczyłem się po Dziewiczej Górze i Puszczy Zielonce. Ale tym razem nie szukałem, jak przez wiele lat wędrówek, nowych przygód, nie z plecakiem turystycznym byłem w Czerwonaku, a na spotkaniu autorskim, literackim, w Szkole Podstawowej Nr 2, na zaproszenie bibliotekarki pani Renaty Laskowskiej, dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej. Od pewnego czasu taka okazja do rozmów z czytelnikami jest skąpa. Dlatego zdecydowałem się na propozycję udziału w tak lubianych imprezach [...] Położenie szkoły na wysoczynie pozwala na szeroki horyzont podziwiania krajobrazu, a co ważniejsze, wyranie kształtuje usposobienie i pracę mieszkańców. Skoro otwarto kiermasz książek moich, to już na wstępie ogarnął mnie zapał do wpisywania dedykacji, wszak sprzedano ponad 60 egzemplarzy powieci. Jednym spojrzeniem oceniłem "mobilizację" młodych sił, ich entuzjazm, całą niezwykłoć wizyty mojej. Nic z sztucznoci, przymusu, wydziwiania. Młodzież zgłaszająca się dobrowolnie na to spotkanie, otrzymała karty wstępu. Mam dobre rozeznanie w możliwych zachowaniach się uczniów, moje czterdzieci lat nauczania obdarzyło mnie dowiadczeniem i intuicją. Lubię patrzyć i mówić do młodych i starszych w takich miejscowociach - jak Czerwonak, bez wysiłku i zahamowań, bo cisza panowała romantyczna, trochę egzotyki, uczuć, indywidualnoci w wypowiedziach, pytaniach, trochę tęsknot za czym pięknym, trochę legend historycznych, marzeń o własnej twórczoci, niezwykłoci takiego włanie dnia, pełnego słońca. [...] Zapach kwiatów i owe wolnoci, które daje piękna natura ludziom, czyż nie pozwala na zacytowanie greckiego filozofa, że Ateńczycy nie sprzedadzą swoich swobód za wszystko złoto, jakie jest na ziemi i pod ziemią. Czerwonak w tym względzie jest "ateński". Mój hymn ku chwale dalszych, bliższych i mniejszych - wiosek i miasteczek, niby pień pochwalną, symbolizuje oczywicie okreloną myl i ideę. A mianowicie taką, że tryb życia, sposób bycia, niejako rytuał - różni się przecież od wielkomiejskiego, jest w Czerwonaku i w jemu podobnych miejscach na ziemi - taki, że pozwala na przezwyciężenie słaboci, lichoty bez wartoci i kukiełkowych postaci w kulturze i owiacie. Mam więc w planach zaglądnąć do pobliskiego Kicina i do sławnych Owińsk. Skoro był tam kiedy Napoleon, to wypada by zjawił się tam potomek Łukasza, autora "Dworzanina polskiego". Moja wszak spółka z małymi, ale dumnymi trwa już od urodzenia.